Dokumentacja osobowo-płacowa ze zlikwidowanych zakładów pracy jest zwykle przekazywana przechowawcom na podstawie umowy cywilnoprawnej, w której jest zapis, że dokumenty udostępnia się (i wykonuje z nich kopie) tylko do celów emerytalnych lub wtedy, gdy wnioskodawca wykaże jakiś interes prawny. Więc poszukiwania genealogiczne odpadają.
Łatwiej jest otrzymać kopie czy zobaczyć akta osobowe pracownika w istniejącym zakładzie pracy, bo jest wyrok SN z zeszłego roku, który na to zezwala. I nie trzeba nawet wykazywać żadnego interesu prawnego.
Moim zdaniem wyrok ten powinien obowiązywać także przechowawców, ale niektórzy prawnicy uważają inaczej, a ja prawnikiem nie jestem.
Żeby zobaczyć akta osoby zmarłej, wystarczy pokazać jej akt zgonu, bo ochrona danych osobowych nie dotyczy osób zmarłych. Czasami pracownicy firm przechowalniczych są niedouczeni i nie chcą udostępniać dokumentacji pod pretekstem ochrony danych osobowych, więc taki argument może się przydać (i akt zgonu też).
A poza tym widziałam już w życiu kilka tysięcy akt osobowych i 99% z nich nie zawiera żadnych informacji przydatnych do poszukiwań genealogicznych. Życiorysy są krótkie i sztampowe, ankiety osobowe nie są uzupełniane, poza tym kilka angaży i podanie o zwolnienie z informacją, że w innej pracy pracownik będzie więcej zarabiał albo otrzyma mieszkanie - to standard.
Wyjątkiem są akta osobowe z lat 1945-1955 (mniej więcej), bo obowiązywała wtedy bardzo szczegółowa ankieta osobowa z pytaniami, co ktoś robił przed wojną, w trakcie i po wojnie, co robili członkowie rodziny itp. Jeżeli takie akta się jeszcze zachowały to warto do nich zajrzeć. Chociaż widziałam taką ankietę mojego dziadka i daty urodzenia wszystkich czworga dzieci były podane błędnie, a i co do prawdziwości kilku innych informacji rodzina ma dziś poważne wątpliwości
- akta osobowe są źródłem historycznym jak każde inne i trzeba je krytykować.