Temat rzeka.
Miałam okazję uczyć na uczelni przez kilka lat i mam wrażenie, że zarówno środowisko akademickie jak i archiwa nie są jeszcze do końca gotowe na współpracę. Są archiwa, z którymi można tworzyć genialne rzeczy, bo są otwarte na współprace, ale ogólnie z ich strony też nie widać, aby była wyciągana ręka i żeby zapraszano do współpracy. Skąd wykładowca akademicki ma wiedzieć, co się dzieje w archiwach? Ze stron WWW archiwów? Z konferencji? Z rozmów z kolegami? Może powinny być jakieś spotkania? AP mają NDAP, która mogłaby się spotykać z wykładowcami i opowiadać, co się u nich dzieje, inne archiwa musiałby się w jakiś inny sposób kontaktować/informować o tym co się u nich dzieje. NAC próbował organizować spotkania dla wykładowców zajmujących się ZoSIA. Nie mam pojęcia, czy to nadal jest kontynuowane. Ale oni też nie mówili co się u nich dzieje, jakie mają plany i co będą robić. Inny wątek to koszty, kto ma opłacić delegację nauczycielowi i jego czas? Na serio nie jest wcale tak łatwo obserwować archiwa. Nie ma za bardzo do tego narzędzi! Inny fakt, będą wykładowcą oprócz nauczania trzeba robić wiele innych rzeczy i jeżeli przedmioty, które się wykłada nie pokrywają się lub nie są zbliżone do prowadzonych badań, to wydaje się to nawet mało możliwe, aby aktualizować/zmieniać program zajęć i żeby szukać nowości. Inna rzecz, że na uczelniach nie ma też chyba presji na modernizowanie przedmiotów. Tworzy się nowe kierunki, ale np. mi nigdy nikt nie powiedział/zasugerował, że trzeba aktualizować program zajęć. Tym bardziej nie mówiono jak to zrobić. Wierzcie, że aktualizowanie sylabusa co roku (a tak robiłam), to jest wysiłek. Nasza branża zmienia się szybko, szczególnie, jak ktoś się zajmuje e-archiwistyką i e-administracją. Ten wysiłek nie jest zbyt doceniany przez uczelnie i studenci też nie zawsze są nastawieni pozytywnie, gdy się próbuje coś zmieniać i wprowadzać nowe metody i narzędzia pracy. A trzeba się trochę wysilić, żeby nawiązać współpracę z archiwami, a wcześniej przekonać strony, że warto współpracować. Czasami poza satysfakcją, że się uczy studentów o najnowszych zagadnieniach, to nie ma się z tego nic. System jest na razie tak skonstruowany, że nie wynagradza za dostosowywanie programów do najnowszych standardów. Prosta kalkulacja - nie zmieniam nic, robię to samo od wielu lat i mam święty spokój, albo poświęcam swój wolny czas (ja nigdy na uczelni nie dostałam czasu na merytoryczne przygotowanie się do zajęć)...
Chcecie zmiany, to zacznijcie działać zamiast tutaj pisać, że jest źle. Poszukajcie wykładowców, szczególnie tych, którzy są otwarci na propozycje współpracy i zacznijcie mówić o tym co się u Was dzieje, co robicie, co Wam się przydało z tego, czego się nauczyliście na studiach itp. Dla mnie czasami wystarczyło 5 minut rozmowy z praktykiem, aby dodać coś nowego do sylabusa. Przez 5 lat prowadzenia zajęć chyba ani razu nie użyłam tego samego sylabusa dwa razy. Myślę, że między 1 a 5 była wielka różnica, ale to wszystko wynikało z tego, że mi się chciało szukać, rozmawiać, śledzić i wprowadzać zmiany...
I na zakończenie, uczelnia wyższa, to nie szkoła zawodowa i chyba nigdy nie będzie w pełni przygotowywać do wykonywania zawodu. Wydaje się, że zawsze nauczanie akademickie będzie bardziej oparte na teorii i abstrakcji niż na głębokim umocowaniu w praktyce...