Dyskusje z Tobą powodują że czuję się nie rewolucjonistą a jedynie nauczycielem. I z każdą kolejną dyskusją niestety Twoje szanse na pozytywną ocenę w dzienniczku maleją.
To ani rewolucja, ani krucjata, tylko próba nadążenia za zmianami, i próba naprostowania niektórych bzdur którymi archiwistyka obrosła przez dziesięciolecia.
To Twoje "potoczne rozumienie materiału archiwalnego" to właśnie nic innego jak definicja słownikowa, ta nieszczęsna "dokumentacja niearchiwalna" tylko namieszała ludziom i archiwistom w głowach.
Dokąd będziemy mieli (a będziemy mieli) dokumentację papierową nie unikniemy oceny wartości i kwalifikacji, nie ma się co czarować, wiele razy powtarzałem że w przypadku papieru nie da się przechowywać wszystkiego. Ale można zerwać z fikcją oceny "wartości historycznej" dla dokumentacji bieżącej, bez rezygnacji z kwalifikacji. Nowe jrwa poszerzają ilość dokumentacji kat. A, a pewną makulaturą stają się tylko takie grupy dokumentacji, którym inne przepisy wskazują minimalny okres przechowywania.
Gdybyś popracował trochę w mocno zelektronizowanym urzędzie (u nas EZD mamy już 5 lat, do tego systemy dziedzinowe), to zorientowałbyś się jakie szanse daje informatyzacja. Pewne grupy dokumentacji stają się elektroniczne a inne znikają, bo zastępują je dane w publicznych rejestrach, czy wewnętrznych systemach dedykowanych. To jest ogromna ilość danych (samych spraw elektronicznych jest u nas ponad 50 tys. rocznie), ale dość łatwych do przeszukiwania, ewentualne problemy powodują albo ludzie (sporadyczne błędy przy wpisywaniu metadanych) albo sam program (konfiguracja wyszukiwarki, relacje między metadanymi), a nie dokumenty same w sobie czy ich ilość. W ADE będziemy mieli miliony spraw, ale nie będzie różnicy w przeszukiwaniu 10 czy 20 milionów spraw. Dane dziś brakowane jako dokumenty papierowe w ogóle nie trafią do EZD i konsekwencji do ADE, i to raczej jest nasza perspektywa selekcji.
Gdybyś popracował trochę w jednostce gdzie dokumenty i sprawy papierowe sąsiadują z elektronicznymi, to uświadomiłbyś też sobie że zarzucanie systemom i danym informatycznym, że nie dają 100% gwarancji wyszukania danych - to zwykłe nieporozumienie wobec dokumentacji papierowej, gdzie skuteczność wyszukania bywa o rząd wielkości niższa. Nieodnalezienie dokumentu oznacza albo że go nie ma i nie było, albo że źle szukamy, tak przynajmniej powinien podchodzić do tego rasowy archiwista.
Piszesz "Jeżeli metadane załatwiają wszystko, to już dzisiaj zrezygnujmy z klasyfikacji dokumentacji w systemach EZD". Tu znowu wychodzi Twój brak doświadczenia pracy w EZD - klasyfikacja dokumentacji to też są jej metadane, mało tego, te nasze archaiczne symbole klasyfikacyjne i spisy spraw, i tytuły spraw pozwalają niekiedy znaleźć co trzeba gdy zawodzi wyszukiwanie metadanych uważanych w pracy bieżącej za podstawowe (dane wnioskodawcy, daty).
Użyłeś określenia "obowiązujący dziś system archiwalny". Moglibyśmy mówić o czymś takim, gdybyśmy mieli spójne logicznie i terminologicznie przepisy oraz teorię archiwalną, tymczasem tego nie ma. Mamy słownik z 1974 r. który ma się nijak do obecnych problemów archiwistyki, i mamy ustawę z 1983 r., wielokrotnie nowelizowaną, by jakoś nadążyć za zmieniającym się światem, ale już kompletnie nielogiczną z punktu widzenia teorii. Największe nieporozumienie to obecna ustawowa definicja materiałów archiwalnych.
W moim podejściu nie ma żadnego romantyzmu, jestem praktykiem a nie teoretykiem. Musiałem kiedyś zacząć grzebać w tych definicjach, słownikach, ustawach i dekretach, bo dotychczasowe dogmaty archiwistyki nie trzymają się kupy i często nie mają sensu w praktyce. Określmy na nowo cele, stwórzmy spójny system definicji i zasad, oceńmy jakie mamy obecnie możliwości i spróbujmy zachować jak najwięcej przy pomocy dostępnych narzędzi. Jeśli nie chcesz, czy nie umiesz w tym uczestniczyć, to przynajmniej nie przeszkadzaj.