To może na początek "wesoła" rzeczywistość "resortowego" nadzoru archiwalnego ze strony MSWiA. Otóż, Pan Minister nie sprawuje żadnego nadzoru nad podległymi mu archiwami wyodrębnionymi. W przypadku naszego archiwum, owszem, mamy w swojej instrukcji archiwalnej pewne zadania z zakresu nadzoru archiwalnego nad archiwami i składnicami akt jednostek niższego stopnia (kontrole archiwalne, prowadzenie bazy danych kategorii A i akt osobowych, tworzenie sprawozdania rocznego z ruchu akt podległych jednostek), ale nie stanowi to żadnego spójnego systemu. Kontrole prowadzimy w stosunku do wszelkiego rodzaju jednostek, ich roczna ilość jest różnoraka, na dodatek nikt i tak nie analizuje ich wyników. Więc kolejne kontrole nie wynikają z tych przebytych. Już nie mówiąc o tym, że każda kontrola dotyczy tego samego i jest sztampowa do kwadratu. I wreszcie - część kontroli się dubluje, bo jednostki niższego rzędu też mogą kontrolować składnice akt ze swojego terenu. Baza danych materiałów archiwalnych kategorii A do niczego nie jest nam potrzebna. Nikt tego nie analizuje, tylko koleżanka doraźnie próbuje coś tam działać (ale to jej prywatna inicjatywa). I to co mnie osobiście boli najbardziej - nikt nie nadzoruje brakowania dokumentacji niearchiwalnej. Naszych brakowań nie nadzoruje MSWiA, a brakowań w terenie - nasze archiwum. W rezultacie brakowane są takie akta (chodzi mi o okres do 1989/90 r.), o których wolałbym nie pisać. Wiem to nieformalnie i serce mnie boli jako archiwisty. W poprzedniej instrukcji archiwalnej, owszem, była zapisana możliwość kontroli brakowań jednostek niższego stopnia, tylko i tak tego faktycznie nie robiono, bo obowiązywała tzw. kontrola formalna (pod tą nazwą rozumiano sprawdzenie jedynie formularza protokołu brakowania - czy odpowiedni wzór, czy są wszystkie podpisy, czy odpowiednio zatwierdzony - generalnie jedna wielka bzdura do kwadratu). Notabene, jak pierwszy raz o czymś takim usłyszałem, to o mało nie spadłem z krzesła.