czyli wychodzi na to, że właściwie wielu pracowników czytelni zwyczajnie w życiu dało się wy...korzystywać. Otóż te wszystkie
... przerwy wakacyjne służyły nam do nadrabiania zaległości na czynności, na które w ciągu tygodnia nie ma czasu, bo obsługuje się użytkowników (często dwie osoby na dyżurze nie dają rady z bieżącymi pracami), a do tego uzupełnianie baz danych, kontrola skanów, kontrola jednostek luźnych po wykorzystaniu, przygotowanie akt do digitalizacji, czyli paginacja! (tak, to także robimy!!!, żeby bajka o cyfrowych archiwach się mogła ziścić). EZD, korespondencja, itd... to nie są sprawy, które się da między jedną a drugą teczką, między jednym a drugim mailem, między jednym a drugim telefonem wykonać. [...] Przez 10 lat stajemy na uszach, by wykonać zarządzone normy i sprawić, by skargi użytkowników do NDAP nie szły lawinowo, a samo podawanie teczek, to też nie jest jedyna rzecz, bo bierzemy udział w innych pracach np. komisje zakupu, wyceny itp....
Wszystko to wykonywaliście całkowicie niepotrzebnie, bo jesteście zaledwie podawaczami teczek i uważam, że powinniście do tego poziomu się uwstecznić i całą "otoczkę" z siebie zrzucić. Do wykonywania tych wszystkich czynności są zapewne jacyś bliżej nieokreśleni inni pracownicy archiwum, wy pełnicie zaledwie pomocniczą funkcję...
Bądźmy poważni, takie historyjki można opowiadać komuś kto nigdy nie pracował w archiwum, tu jesteśmy "między swemi". Jak rozumiem, te porównania pracy archiwisty na różnych "odcinkach" to jest bardziej domniemanie niż doświadczenie. Doświadczenie natomiast daje np. praca w małym archiwum państwowym lub w archiwum zakładowym. Tam trzeba robić wszystko - podobnie jak w za przeproszeniem Biedronce. Opracowania można nauczyć się w góra rok, robienia kwerend w miesiąc, skanowania pewnie w tydzień. Jeśli ktoś zabłądzi w magazynach to znaczy że są źle oznaczone.
Nie ma żadnych "otoczek", są różne zadania, potrzeby archiwów i nasze przyzwyczajenia.
Tak zapewne jest w małych archiwach, oddziałach zamiejscowych (których sens istnienia zresztą też w tym wątku poddano w wątpliwość), gdzie nieliczni mieli okazję zdobywać doświadczenie, ale w dużych, centralach już jest chyba inaczej. Ja całe życie w archiwum zajmowałem się digitalizacją i gdyby przyszło mi z miejsca, z dnia na dzień, usiąść w pracowni to bym był faktycznie jedynie podawaczem teczek, ponieważ nie mam pojęcia o tej pracy, o tych bazach, o zasobie pod kątem informowania o nim, o tym gdzie czego szukać, o przygotowaniu użytkownika do korzystania z zasobu - co robią nasze panie z czytelni... I tak samo osoba z czytelni czy opracowania, czy nadzoru miała by problem w digitalizacji, bo ta praca nie polega tylko na wciskaniu guzika - jak podobnie właśnie "spłaszczacie" pracę w czytelni. Ale jak to zrobić, jak przygotować akta, jak obsłużyć bazy do tego, jak dostosować parametry - po prostu bladego pojęcia nie będziecie mieli, i oczy wybałuszycie ze słowami "ale miało być tylko wciskanie zielonego guzika"...
Więc jesteśmy poważni. Małe archiwa uczą wszystkich dziedzin i radzenia sobie w nich, stąd właśnie powinno takich archiwistów się szanować, bo znają się na wszystkim, ale gdy trzeba to nikt im nie pomoże, bo to przecież tylko oddział zamiejscowy, nikt się z nim nie liczy, a jaki tego sens... W końcu to tylko 3-4 osoby od wszystkiego... Stąd też mówimy głównie o centralach, gdzie owszem, jest dużo pracowników i można by kogoś przesunąć, ale jest taka specjalizacja stanowisk, że każdy jest specjalistą w swoim oddziale i przy przeniesieniu do innego wymagany jest czas na jego przygotowanie. Z miejsca nie da sobie rady. I nie jest to opowiadanie historyjek na pokaz, bo taka właśnie jest rzeczywistość.
I wracamy do zarządzenia, które odwołuje urlopy tych wyspecjalizowanych pracowników czytelni, ponieważ brakuje czasu na przygotowanie ich zastępstw. Stąd postulaty, żeby to zliberalizować i wprowadzić od przyszłego roku, żeby był czas na zorganizowanie pracy. Ale po co, zarządzenie wyszło i teraz góra patrzy, jak dół reaguje. "Ten otworzył czytelnię? Dobrze! Dajcie mu kostkę cukru. Ten inny stwierdził, że danego słowa należy dotrzymywać i skoro urlopy zatwierdził to nie będzie odwoływał? No to mu dosramy! Skoro inni mogli to on też powinien był... Inny znalazł kompromisowe wyjście, że poprosił o przesyłanie zgłoszeń, żeby można było pracowników przydzielić z innych zadań? Nie no, toż to bezczelność!"
I padają teraz sprzeczne hasła... raz się odwołuje, potem liberalizuje dając dowolność (chyba, że to pismo jednak nie poszło i miało być tylko takim "odczepsie"), a na koniec krytykuje, że ktoś skorzystał z dowolności i podjął decyzję nie po myśli góry...