Wprowadzenie "konkurencyjności" wydaje się pomysłem słusznym.
Jak jednak porównywać pracę osób zatrudnionych w jednym archiwum, ale przy innych funkcjach. Jak porównać na przykład, że jeden miał szczęście obsłużyć więcej osób na dyżurze, a do innego przyszło mniej, bo był taki miesiąc, jeden załapał się na więcej kwerend albo były one krótsze i łatwiejsze, jeden wpisał więcej rekordów, bo ograniczyła się one do nazwiska i sygnatury, a drugi wklepywał regesty dokumentów, jeden opracował zespół nie sprawiający żadnych problemów i zrobił taśmowo kilka metrów w tygodniu, a drugi cię biedził nad pół metrem przez tygodnie itp. itd.
Wyobrażacie sobie wówczas atmosferę pracy?
Jak ustrzec się w państwowej firmie tego, że jedni są bardziej faworyzowani przez dyrekcję inni mniej, z przyczyn różnych?
Zresztą znając trochę tę instytucję, podejrzewam, że gotówka do rozdysponowania byłaby taka sama jak obecnie - i co - odjąć tym, którzy wypadną "gorzej", i tak mało zarabiającym, by dać "prymusom" i "zasłużonym", na mniej lub bardziej sprawiedliwych podstawach?
W pracy archiwisty słuszna jest leninowska zasada: "Lepiej mniej, ale lepiej", wyścig szczurów nie służy ani aktom, ani ewidencji, ani klientom.